Komentarze: 4
Następny tydzień za mną, kolejny zaczynam... Na wstępie chciałbym pozdrowić całą ekipe z Mańkowych urodzin: to znaczy Ivana, Bartka, samego solenizanta i jego brata Marcina ( a talia sobie schnie.....:D)- było naprawde fajnie, plany na wycieczke poczynione... Chociaż zaraz po tych urodzinach znowu dopadł mnie ten kiepski humor, co ostatnio raz po raz powraca. Ofiarą tego była Karolina- za co ją serdecznie przepraszam, no bo...........taki już jestem. Ale obiecuje nastawić się bardziej optymistycznie ( wiem, wiem, ile już razy to mówiłem). Szczęśliwym trafem wpadła mi w ręce "Kuźnia": książka prałata Josemarii Escrivy- założyciela Opus Dei. Narazie przeczytałem jeden rozdział- "Olśnienie"- i dopiero teraz wiem, jak to czego się obawiam jest nieistotne, a to czego nie zauważałem naprawdę ważne. Na przykład miłość- jest dla mnie ważna, i dalej będzie- jednak nie można na nią patrzeć jak na coś, co nam się słusznie należy..........ani na coś na co trzeba zasłużyć, ponieważ to jest łaska, i jako taką należy ją czcić. Tak samo jest z powołaniem, wiarą czy innymi cnotami. Wcześniej nieraz byłem pełen złości i zwątpienia- ponieważ zdawało mi się, że miłość dla mnie nie istnieje albo wręcz mnie omija. A po prostu nie dostrzegałem jej ze źródeł tak oczywistych jak rodzina, ect.- a z niecierpliwością wyczekiwałem jej, czekałem na nią. Zamiast po prostu wyjść jej na przeciw. A teraz gdy to wreszcie zrozumiałem, mam nadzieje, że będzie mi łatwiej - bo w końcu może znajde miłość. Nie można miłości stawiać wymagań ani przeszkód, bo "Kto kocha, niech żyje; kto nie umie kochać, niech zginie; niech dwa razy zginie, kto kochać zabrania".